Gienek,  Fryderyk i wycieczka w góry

Gienek,  Fryderyk i wycieczka w góry

-Daleko jeszcze? – zapytał Fryderyk Szop.

-Co się tak pytasz jak osioł ze Shreka? Odpowiedział Gienek.-Przecież już mnie dwa razy pytałeś i powiedziałem ci, że jeszcze trochę.

-No bo ja tak pytam, na wszelki wypadek, czy daleko, gdyby miało się okazać, że jednak już niedaleko.- odparł Freddy.

Wycieczka w góry początkowo zapowiadała się znakomicie. Przyjaciele wyruszyli we dwóch ze schroniska wczesnym rankiem ,żeby mieć więcej czasu na podziwianie widoków. Niestety, pogoda, która rano była słoneczna, w poludnie zmieniła się w zachmurzoną, a popołudniu w deszczową. Drobny deszcz padający od kilku godzin zupełnie Fryderykowi odebrał humor.

-Wrrrr. Nie lubię deszczu. Jest mokry, futerko mi się zmechaci, błoto się robi na ścieżce, łapki mi się zapadają, jeszcze brakuje, żebym się na jakimś mokrym kamieniu wykopyrtnął.

-Hej, głowa do góry. Przecież jeszcze wczoraj się przechwalałeś, jaki to jesteś odporny na warunki pogodowe i że szopy są bardzo odporne na warunki ekstremalne. – Gienek próbował podnieść kolegę na duchu.

-Taaaak, oczywiście, że są odporne. Ale są jakieś granice złej pogody. – jęknał Szop. – Nie mów mi, że ciebie ta pogoda nie zniechęciła!

-No, taki zachwycony to też nie jestem, bo mieliśmy zrobić fajne zdjęcia z widokami, no, ale jak już jest , jak jest, to nie ma co narzekać. Święty Franciszek zawsze mówił,że trzeba mieć radość doskonałą. Bo dzięki temu żadne warunki nie są wtedy straszne.

-O. a to niby dlaczego tak powiedział?- Zdziwił się Fryderyk.

-No bo też miał taką przygodę. Jak wracał nocą do klasztoru właśnie w taka pogodę, albo nawet i gorszą i nie tylko że brat pilnujący wejścia do klaszoru ich nie wpuścił, to jeszcze ich nie poznał i pogonił kijem, że udają świętego Franciszka. No a święty Frnaciszek powiedział, że jeżeli nawet w tak trudnej sytuacji się nie zdenerwujesz, ale będziesz nadal radosny, to to właśnie jest radość doskonała.

-No to niby fajnie tak mieć, ale skąd taka radość się bierze? Mi jest mokro, zimno i jestem głody, do domu daleko, to niby z czego mam się cieszyć?-protestował Szop.

-A z tego, że Pan Bóg jest i czuwa nad wszystkim. I skoro pozwolił nam mieć takie trudne doświadczenie, to znaczy, że ma w tym jakiś plan. A jako że Bóg kocha nas cały czas, to nie mamy co się martwić. On zna nas i wie, czego w danej chwili potrzebujemy.

-A czy naprawdę teraz potrzebujemy deszczu?- Dla Fryderyka ta odpowiedź przyjaciela nie była wystarczająca.

-My może i nie, ale na pewno las potrzebował. I rolnicy też potrzebowali. Przecieć lato i jesień do tej pory były takie suche, że prawie nic nie rosło.

-To On nie wiedział, że mamy wycieczkę? – Nie dawał za wygraną Freddy.

-Wiedział. A czy ty wiedziałeś, że w górach może padać deszcz?

-No niby wiedziałem. Sprawdzaliśmy pogodę w internecie.-Freddy nie spodziewał się takiego pytania. 

-A mimo tego uparłeś się nie zakładać ani butów na twoje łapki, ani kurtki przeciwdeszczowej na twoje futerko.- kontynuował Mnich.

-No niby się uparłem. – jęknął Freddy

-Szach mat!- Podsumował Gienek. -to nie zarzucaj Panu Bogu, że ci taką pogodę zesłał, tylko miej pretensje do siebie, że się nie przygotowałeś. Niestety, tak już mamy często. Najpierw robimy rzeczy nie myśląc o konsekwencjach, a potem narzekamy, że nas spotkał pech. No nie żaden pech, tylko często to skutki naszych błędów.

-To co ja mam teraz zrobić?- Freddiemu ta przemowa przyjaciela wcale nie dodała otuchy.

-Zachować radość doskonałą i cieszyć się z tego, że nawet wtedy, gdy popełniamy błędy, Pan Jezus kocha nas i nas nie zostawia. O, proszę! Już widać światła schroniska!

-Jesteśmy uratowani! – zawołał Fryderyk i przyspieszył kroku.

***

-A nie mówiłem, że będzie fajnie?-Gienek otworzył okno schroniska i świeże, górskie powietrze wpadło do pokoju. Poprzedniego dnia padał deszcz, gdy wieczorem z Fryderykiem dotarli do schroniska. Ale ten dzień zapowiadał się słonecznie. Właśnie wschodziło piękne, jesienne słońce.

-Super. Futerko wyschło, wyspałem się w wygodnym łóżku, teraz pora na śniadanie.-Fryderyk miał wyraźnie lepszy humor.

-Tylko pospieszmy się, bo nie po to wstaliśmy wcześnie, by potem zmarnować cały poranek. Zaraz po śniadaniu idziemy na szczyt. Przy takiej pogodzie powinny być ładne widoki.

Tak też zrobili. Szczyt góry nie był bardzo daleko. Po godzinnej wędrówce dotarli na wierzchołek.

-Pierwszy! Zawołał zdyszany Fryderyk i rozejrzał się po niewielkiej polanie szczytowej otoczonej kosodrzewiną.-No ładnie. Mówiłeś, że będzie widok, a tu drzewa wszystko zasłaniają!-entuzjazm Szopa zgasł natychmiast.

-Z mapy tak to wyglądało.-tłumaczył Gienek.-Sprawdzałem na takiej aplikacji, że przy dobrych warunkach to można zobaczyć szczyty na 150 kilometrów. Ale najwyraźniej nie przewidzieli, że jesteśmy tak mali, że nie wystajemy ponad kosówkę.

-Nie po to przeszliśmy taki kawał, żeby siedzieć w krzakach.-nie dawał za wygraną Freddy.-Coś wymyślimy. Zobacz! Tutaj jest stos głazów, który oznacza wierzchołek. To jak się na niego wgramolę, to będę trochę wyższy i… O! Patrz! Widać! Widać! Jak jeszcze podłożę ten plecak to już w ogóle jestem wysoko!

Gienek szybko dołączył do przyjaciela. Głazy były dość duże i stabilne, więc nie było obawy, że coś się niebezpiecznego stanie. Już po chwili obaj radowali się przepięknym widokiem. Ich głowy wystawały z kosodrzewiny akurat na tyle wysoko, bo zobaczyć całe piękno pasm górskich. Po wczorajszym deszczu niebo było czyste i widoczność była wyśmienita.

-Rzeczywiście, warto było wcześnie wstać, by zobaczyć taki widok.-Cieszył się Fryderyk.

-Mi też się podoba.-przytaknął Gienek- A już myślałem, że będzie trzeba się na jakieś drzewo wspinać, jak celnik Zacheusz z Ewangelii.

-A co? Bo nie pamiętam.

-Zacheusz chciał zobaczyć Pana Jezusa, ale był taki niski, że tłum mu zasłaniał. Więc wdrapał się na drzewo. A Jezus zobaczył go i zawołał:”Zacheuszu, zejdź na dół, bo chcę do ciebie przyjść na obiad.”

-Fajnie tak. Ja też bym chciał, żeby tak Jezus do mnie na obiad przyszedł. Ciekawe, czy Jezus lubi pierogi?Bo ja lubię. – Na samą myśl o pierogach Fryderyk oblizał sobie pyszczek.

-Pewnie lubi. Pierogi są bardzo smaczne. Ale w tej historii nie jest ważne, co jedli, ale to, że Jezus zobaczył Zacheusza, o którym wszyscy wiedzieli, że jest człowiekiem, który robił różne złe rzeczy i bardzo oszukiwał ludzi. Niektórzy się nawet dziwili, że Jezus idzie do takiego grzesznika w gości.

-Pewnie byli zazdrośni, że nie poszedł do nich.-powiedział Freddy.

-A jednak Jezus poszedł właśnie do tego grzesznika, żeby pokazać mu, jak bardzo go kocha i się o niego troszczy. I wiesz, że to spotkanie zmieniło Zacheusza? Postanowił, że odda połowę majątku ubogim, a każdemu, kogo oszukał, odda cztery razy tyle.-  zakończył opowiadanie Gienek.

-To się dopiero nazywa nawrócenie!-Freddy był zachwycony historią.-A wszystko zaczęło się od tego, że chciał zobaczyć Jezusa.

-To bardzo ważne, żebyśmy chcieli spotkać Pana Jezusa, bo On ma wielkie zaufanie do nas, grzeszników i bardzo nas kocha.-podsumował pluszowy mnich.

-No i czad!- Zawołał zrozadowany Freddy.- 

– A w takim razie… co teraz robimy? – po chwili milczenia zapytał Freddy?-Bo na ten widok to ja już się napatrzyłem.

– A teraz to idziemy na wodospad – zarządził Gienek.

Tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku "Nowe Życie"

http://www.nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/
Gienek, Fryderyk i pokusa

Gienek, Fryderyk i pokusa

Fryderyk Szop

-No i się zaczęło- westchnął Fryderyk. Od kilku długich chwil siedział nieruchomo wpatrując się w okno.

-Co się zaczęło? – zdziwił się Gienek odrywając nos od książki. Książki to była jego ulubiona rozrywka i bardzo nie lubił, gdy mu ktoś tę rozrywkę przerywał.

-Zaczęło się. – ponownie westchnął Szop. – Zaczęło się wielkopostowanie.

-O, jakieś nowe słowo wymyśliłeś? – uśmiechnął się Gienek. – czy chodzi ci o to, że w Wielkim Poście robi się pewne rzeczy, których się nie robi kiedy indziej?

-No coś jakby, ale nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Bo w sumie to z tym postem to nie jest tak źle. Ale tak, że teraz trzeba będzie się być bardziej grzecznym. – rozwinął myśl Freddy.

-Chwila, chwila. -przerwał mu pluszowy Mnich – to znaczy że niby tak poza Wielkim Postem to się nie trzeba być grzecznym?

-Oj, no, w sumie to i trzeba i nie trzeba. No bo to zależy, co znaczy: „być grzecznym”.

-No, już nie filozofuj, bo każdy wie, co to znaczy. Nie chodzi o to, by siedzieć cały czas wyprostowanym na krzesełku, jakby ktoś siedzenie butaprenem posmarował, ale żeby nie robić złych rzeczy. No na przykład cały rok trzeba się modlić albo pomagać innym, prawda?

-No prawda. Ale chodzi o to, że w Wielkim Poście to jakoś tak szczególnie i specjalnie jest ciężko.

-A czemu? – Zdziwił się Gienek.

-Bo wtedy bardziej trzeba. A im bardziej coś trzeba to się bardziej nie chce.- Fryderyk westchnął jeszcze głębiej.

-Aaa, no teraz rozumiem. – powiedział Gienek. – zima się skończyła, słoneczko przyświeciło, kwiatki kwitną, ptaszki śpiewają, to i trudniej jest się skupić na tym, co trzeba zrobić. Odrobiłeś lekcje? – Spojrzał za siebie, ale Fryderyka już przy oknie nie było. Puszysty czarno – szary ogonek właśnie znikał w szczelinie drzwi i dawał jednoznacznie do zrozumienia, że jego właściciel nie ma ochoty ani na dalszą dyskusję, ani na odrabianie lekcji, ale woli spędzić pierwsze wiosenne dni na podwórku.

* * *

-Cześć chłopaki. Jak tam dzień minął? – ksiądz wrócił z pierwszopiątkowych odwiedzin u chorych i właśnie zabierał się do przygotowywania kolacji, gdy Fryderyk i Gienek weszli do kuchni.

-Super książkę czytam. -pochwalił się Gienek. – pamiętnik takiego jednego księdza z Iraku. Bardzo ciekawe. Pisze o swoim powołaniu i potem o tym, jak się zaczęła wojna i jak było trudno. I jak chciał już wszystko zostawić, ale Pan Jezus mu pomógł zostać z ludźmi i służyć im. Bardzo pouczające i to w dodatku prawdziwa historia jest.

-No, będziesz mi musiał w takim razie pożyczyć do przeczytania. – zinteresował się ksiądz. A ty Freddy?

-A ja czuję się fatalnie.- rzucił smutno Szop.

-Ojej. A co się stało? – sytał ze współczuciem ksiądz. – Chory jesteś?

-Nie. Czuję się fatalnie, bo uległem pokusie. – Freddy był na granicy płaczu.

-A to jakaś poważna sprawa?

-No dla mnie poważna. I to o tyle poważniejsza, że jeszcze niedawno z Gienkiem o tym rozmawiałem i potem trzask-prask i pokusa gotowa.

-Nie śmiem pytać, ale co się stało?

-Bawiłem się w berka z wróblami.

-No i cóż w tym złego? One zawsze lubia się z tobą bawić w berka, bo wiedzą, że im nie zrobisz krzywdy, chociaż są takie małe. – ksiądz Piotr próbował zbagatelizować problem.

-Ale ja miałem odrabiać lekcje! I teraz już jest za późno i jutro pani będzie krzyczała, bo obiecałem, że zrobię i to miało nie być jakieś tam byle jakie zadanie, ale zadanie na religię. – Wyrzucił z siebie jednym tchem Szop

-Ooo, no to niefajnie, rzeczywiście. A co to za projekt miał być?

-Miałem przygotować temat: trzy pokusy Jezusa. No i te pokusy były takie silne, że mnie tak wciągnęły, że zamiast robić to, co powinienem był robić, poleciałem robić to, co chciałem robić.

-Ale może przez to dużo lepiej zrozumiałeś, co znaczą pokusy?- Gienek przerwał narzekania przyjaciela. -zobacz: Pan Jezus miał trzy pokusy: jedna, żeby zamienił kamienie w chleb, druga, żeby wypróbował Pana Boga, czy zobi mu cud na zawołanie i trzecia, by w zamian za władzę, oddać pokłon szatanowi. Ty miałeś w sumie te trzy pokusy w jednej: zrobię to, co mi się chce, choć wiem, że mam nie robić.

– No niby tak. – zastanowił się Szop.

-A pamiętasz, jak Pan Jezus poradził sobie z pokusami?

-No, nie za bardzo pamiętam właśnie…

-Powiedział do szanana: idź precz. To zawsze jest najlepsza metoda. Po prostu powiedzieć: nie chcę mieć z tobą szatanie nic wspólnego! No, ale cóż. Stało się. Więc teraz nie ma co rozpaczać, tylko trzeba wziąć się do roboty. Wiesz co? Zrobimy tak. Zjemy kolację, pomodlimy się i potem razem siądziemy i ja ci pomogę zrobić to zadanie. Dobrze?

-Na prawdę? Chce ci się mi pomóc?- zdziwił się Fryderyk

-Czy mi się chce, czy mi się nie chce, to teraz nie ma znaczenia. Skoro trzeba to zrobić, to się robi. A pokusę robienia tylko tego, co nam się chce, wyganiamy!

-no, to niech Pan Jezus nam w tym pomaga, bo bez Niego walka z pokusami jest nadaremna. – podsumował ksiądz. – a teraz siadamy, modlimy się i jemy: w imię Ojca…

Pierwotnie artykuł ukazał się w miesięczniku „Nowe Życie”, nr 3/2019

Gienek, Fryderyk i Śnieg

Gienek, Fryderyk i Śnieg


Gienek odśnieża

Poranek wstał mroźny. W nocy padał śnieg, więc okolica pokryła się białym puchem.

-Ale fajnie! – krzyknął Fryderyk wygladając przez okno.

– No ja nie wiem, czy tak fajnie. Zimno jest, trzeba będzie się znów ciepło ubierać. A wtedy można się szybko przegrzać, potem zmarznąć, znów przegrzać i choroba gotowa. – jęknął Gienek wysuwając nos spod kołdry.

– No już nie przesadzaj, nie przesadzaj. Trzeba jeść witaminy: owoce, warzywa, pić tran i tak dalej. No i się trochę hartować. – nie dawał za wygraną Szop.

– no łatwo ci mówić. W końcu jesteś szopem, a to zwierzątka futerkowe są, to ciep le ubranie nasz że tak powiem w pakiecie.- nie dawał się przekonać Gienek.

– ej, no nie klócić mi się! – przerwał debatę ksiądz zaglądając do pokoju przez uchylone drzwi. – Wstawać, lenie i do roboty. Trzeba odśnieżyć wokół kościoła. Uroczystość Trzech Króli dzisiaj, ludzie za chwilę przyjdą na Mszę świętą. Trzeba przygotować zakrystię do uroczystej Mszy świętej, posprzątać salę po wczorajszej zabawie dla dzieci, potem odpisać na życzenia świąteczne. A musimy się wyrobić do czwartej po południu, bo potem jedziemy na kolędę. I musimy się sprężać, żeby wrócic na siódmą na polską Mszę.

-Znowu nas poganiasz. A przecież dziś dzień wolny! – nadal marudził Gienek.

-No i co z tego? Jak mieszkaliśmy w Polsce, to mieliśmy. Ale ci przypomnę, że teraz jesteśmy w Ameryce i tutaj to nie jest dzień wolny od pracy. A w tym roku i tak wypadło w niedzielę i robota tak czy siak ma być po prostu zrobiona.

– no już dobrze, dobrze. Ale pomożesz? – pluszak spojrzał na niego błagalnie.

– no oczywiście, że tak. Czy ja ci kiedyś nie pomogłem?

– No to do roboty! – Fryderyka najwyraźniej rozsadzała energia – A tymczasem to ja słyszałem taką fajną kolędę: Gwiazda rozbłysła, a za gwiazdą przyszło trzech mądrali, przybyli podobno z Dalekiego Wschodu. Do dziś nikt nie wie, jak oni to skumali i dlaczego narobili sobie tyle zachodu. zaczał rapować skacząc po tapczanie jak po trampolinie.

– Hahaha. – śmiał się ksiądz. Nawet Gienek też się wreszcie rozchmurzył, bo cała scena wyglądała przekomicznie. – dosyć już, Freddy, bo rozwalisz sprężyny.

* * *

-W sumie to fajny ten dzień dzisiaj.- Gienek patrzył przez okno samochodu na sypiący śnieg tańczący w świetle reflektorów. – A na kolędzie było w sumie fajnie.

W ich nowej parafii zwyczaj odziedzin kolędowych był pielęgnowany przez rodziny polonijne i wyzyta zabierała zwykle cały wieczór.

-Mi też się podoba. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pomodliliśmy się. Tak jak powinno być, co nie? – Freddy też był zadowolony. – Teraz jeszcze bardziej będę zadowolony, bo będzie Msza po polsku. I dużo dzieci będzie. I będziemy mogli sobie pośpiewać kolędy. A ja bardzo lubię śpiewać kolędy.

-Chciałem was przeprosić za moje poranne narzekanie. – Gienek miał bardzo skruszoną minę.

-O! A co cię do tego skłoniło?- zapytał Freddy.

-A dzisiejsza Ewangelia. Po jakoś tak wreszcie do mnie dotarło, że Pan Jezus to nigdy nie narzekał. Nawet się nie gniewał, że się urodził w stajence. Bo przecież tak bardzo nas kocha, że nigdy nie ma nam za złe i chce, żebyśmy też kochali innych. A ja czasem tak mam, że jakoś tak nie mogę.

-No, Gienku! Nareszczie zaczynasz coś rozumieć z Dobrej Nowiny! – rzekł ksiądz Piotr. – Więc nie martw się! Bo Pan Jezus kocha ciebie takiego, jakim jesteś. Nawet wtedy, gdy ty masz siebie już serdecznie dosyć. Ba! Nawet wtedy, gdy my wszyscy mamy już ciebie serdecznie dosyć. – mrugnął okiem do Fryderyka – I zawsze chce przebaczać grzesznikowi.

-No zawsze jakoś to wiedziałem, ale teraz widzę, że to ten grzesznik to ja też. – dodał pluszowy Mnich.

-No to witaj w klubie. – roześmiał się ksiądz. – To bardzo ważne odkryć, że Pan Jezus, który przychodzi, by zbawić grzeszników, przychodzi także do mnie.

-A propos grzeszników. – wtrącił Fryderyk. – właśnie sobie przypomniałem, że po porannym odśnieżaniu zostawiłem łopatę przy ścieżce, więc będzie ją teraz ciężko znaleźć.

-No, kochany. – Ksiądz westchnął głęboko.- Będziesz musiał zatem teraz swoimi łapkami ją wykopać. Jak na szopa przystało.

Gienek, Fryderyk i roraty

Gienek, Fryderyk i roraty

Gienek, Fryderyk i roraty.

-Masz może kolorową bibułę? No wiesz, taką że można z niej wyciąć takie różne fajne rzeczy ?- zapytał Fryderyk wsuwając swój pyszczek w szczelinę drzwi do pokoju Gienka.

-Mam mieć. – odpowiedział Gienek. -Jedziemy za chwilę z księdzem na zakupy to możemy wpaść do papierniczego i ci kupić. A po co ci?

-No bo ja robię te lampiony na rolety, rolady yyyy. – Szop drapał się nerwowo w głowę próbując sobie przypomieć nowe dla niego słowo. – Jak to było… o! Już wiem! Roraty! No bo było powiedziane w kościele, że będzie co rano ta Msza i potem na koniec będzie konkurs na najładniejszy lampion. No i właśnie tylko tej bibułki mi zabrakło.

-A, no bardzo słusznie. Oczywiście, kupimy. Czy coś jeszcze potrzebujesz ze sklepu?

-No w sumie to masę rzeczy potrzebuję, bo przecież święta idą i trzeba nakupować prezentów pod choinkę, ale jeszcze chyba zdążę się ogarnąć. Teraz to tylko bibułka. No i klej. Ale taki lepszy w tubce, a nie z sztyfcie, bo dużo do klejenia będzie i ten się lepiej nadaje. Aha. No i jakby był brystol taki nie zwijany tylko w kartkach. I kredki świecowe. No i oczywiście świeczkę. – zaczął wyliczać Fryderyk.

-Zaraz, zaraz. Mówiłeś najpierw, że tylko bibułka. To czy ty w ogóle COŚ już masz, z tego, co ci będzie potrzebne? – zapytał Gienek próbując szybko zapisywać listę zakupów, którą Freddy recytował z prędkością karabinu maszynowego.

-No mam. Mam najważniejsze, bo pomysł.- odparł dumnie Szop. – No i nożyczki też mam.

-No dobra. Kupimy. Szkoda tylko że zabrałeś się za to dopiero teraz, jak pierwsze roraty były ponad tydzień temu.

-Spoko, Lepiej późno niż później! Dam radę.- Fryderyk nie wyglądał wcale na zmieszanego.

-Skoro mówisz, to znaczy, że wiesz. -Gienek nie był przekonany. Znał Fryderyka od dawna i domyślał się, że wiecznie roztrzepany przyjaciel jeszcze o niejedną rzecz będzie go prosił tego dnia.

***

-Czy kupiliście wszystko, czego potrzebowałem? – Zapytał Fryderyk, gdy tylko Gienek z księdzem otworzyli drzwi.

-Nie wiem, czy wszystko, czego POTRZEBOWAŁEŚ. W każdym razie wszystko, o co PROSIŁEŚ. – Odpowiedział ostrożnie pluszowy mnich.

-Super. Dziękuję. Ale wiecie co? Myślałem nad tym, myślałem i wymyśliłem, że zmieniam zdanie.- oświadczył Freddy dumnie podnosząc głowę.

-O nieee. To na darmo te zakupy? Co znowu? – Gienek załamał ręce. Przywykł co prawda do tego, że pomysły i zapał Fryderyka nie zawsze trwały długo i starał się zawsze okazywać przyjacielowi życzliwość i być wyrozumiałym, czasem jednak fryderykowy brak zorganizowania dawał się całemu domowi we znaki i był uciążliwy.

-Nie na darmo, bo lampion będzie, bez obawy. Ale zdecydowałem, że nie będę wkładał świeczki. – Uspokoił wszystkich Freddy.

-Zawsze wkładaliśmy świeczkę.-Zdziwił się Gienek

-Ale pomyślałem, że bezpieczniej będzie jednak bez świeczki.

-No to jak taki lampion będzie działał? Na ciemno czy jak? -Gienek nie bardzo rozumiał.

-Bo dam żarówkę. Znalazłem taką małą żaróweczkę i jak was nie było to połączyłem takimi małymi kabelkami z małą bateryją. I tą bateryjkę przykleję taśmą do podstawki i nie będzie widać. A żaróweczkę przykleję od środka do lapionu i cyk. Będzie działało lepiej niż świeczka. No bo wiesz: ktoś może mnie popchnąć, świeczka się przewróci, zapali się lampion, od lampionu zapali mi się futreko albo czyjś szalik. Będzie kupa dymu, włączy się alarm przeciwpożarowy, pożar na całego, straż pożarna przyjedzie. No po prostu będzie niebezpiecznie. A przecież Pan Jezus przyjdzie do nas nawet wtedy, gdy będziemy mieli żarówkowe lampiony.

-Słuszna uwaga.- Gienek pochwalił kolegę.

-Że straż przyjedzie? Na pewno, bo jak jest pożar, to zawsze jadą- Freddy już zmienił temat. – Przypomina mi się ten wóz strażacki, który oglądaliśmy w remizie tydzień temu.

-Nie, Słusznie, że zauważyłeś, że tu chodzi o Pana Jezusa. Bo tak opowiadasz o tym lampionie, jakby chodziło o sam lampion.

-Przecież wiem, że chodzi o Pana Jezusa. Adwent jest. Przygotowujemy nasze serduszka na przyjście Pana Jezusa. Każdy to wie, za kogo ty mnie masz! – Fredy z wyrzutem spojrzał na kolegę. – I te wszystkie rzeczy nam mają w tym pomagać. I te lampiony i te roraty i te prezenty , które kupujemy z choinki. 

-Chyba pod choinkę? – Tym razem Gienek nie nadążał za myślami Fryderyka.

-Na choince. Pamiętasz przeczież. Te karteczki, które Diana powiesiła w kościele na choince, żeby ludzie kupowiali prezenty dla ubogich? I na każdej karteczce jest numerek i rzecz, której dana uboga rodzina potrzebuje? – Fryderyk przypomniał, na czym polega parafialna akcja pomocy przedświątecznej dla ubogich. – Od jutra można już przynosić kupione prezenty. Zapomniałeś już? 

-Ach! Masz rację. No to cześć, muszę lecieć do sklepu.-Gienek chwycił kurtkę z wieszaka i popędził nadwór.

Fryderyk stał przez chwilę jak zamurowany ze zdziwieniem w oczach: -Czyli jednak zapomniałeś…

***

Artykuł ukazał się w grudniowym numerze miesięcznika archidiecezji wrocławskiej „Nowe Życie”. (12/2018)

Gienek, Fryderyk i Wielki Tydzień

Gienek, Fryderyk i Wielki Tydzień

Gienek nie czuł się najlepiej. Od jakiegoś czasu szykował się na operację. Parę rzeczy w jego pluszowym ciele wymagały naprawy. Nie lubił igły, nici i łatek, ale cóż… Taka kolej rzeczy.

-Gienku, myślę, że już czas- pani krawcowa jak dobry chirurg patrzyła na niego łagodnym wzrokiem.-Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Po zabiegu będziesz musiał zostać tu kilka dni, żebyśmy zobaczyli czy wszystko jest w porządku.

-No dobrze…. Mam nadzieję, że Fryderyk da radę sam przygotować wszystko do Świąt….

Gienek martwił się, że operacja wypadła akurat w Wielkim Tygodniu, gdy zawsze jest najwięcej przygotowań, ale Ksiądz Piotr nalegał:

-Potrzebujemy cię całego i zdrowego. Nie ma co czekać. Idziesz teaz i koniec.

-My damy sobie radę.-zapewniał Fryderyk-Zrób listę rzeczy, które mam zrobić i już. Oj tam, oj tam, Wielkie mi halo, przygotowania! Nie takie rzeczy się robiło!

***

-Halo Freddy, jak tam?- Gienek dzwonił do przyjaciela, by sprawdzić, czy przygotowania idą pomyślnie. Szwy na karku wyglądały całkiem nieźle, ale ciągle jeszcze był obolały.

-Wszystko ok.- odpowiedział Szop.

-Na pewno wszystko? Sprawdzałeś z listą, którą ci zostawiłem?

-Wszystko ok. – powtórzył Freddy, ale jego głos brzmiał podejrzanie zbyt pewnie.

-Hmmm. Chyba zostawiłes wszystko na ostatnią chwilę, a terz siedzisz i grasz na komputerze.

-yyyyy. Noooo, jaaaa, ten tegooo….- plątał się Fryderyk – kamerę masz jakąś? Kontroklujesz mnie?

-Nie. Znam cię aż za dobrze. Freddy. Prosiłem cię, zaufałem ci, powierzyłem ci zadanie. … jęknął Gienek. – A ty obiecałeś, że dasz radę!

-No bo dam. Został mi jeszcze cały wieczór i juto cały dzień. – Próbował tłumaczyć się Freddy

-zacznij, natychmiast, bo potem okaże się, że czegoś brakuje i będzie afera.

-no dobra….-Fryderyk odłożył słuchawkę. Ten to zawsze chce mieć wszystko pod kontrolą. Ale niech mu będzie. Gdzie ta lista jest. O, tutaj. Co my tu mamy. Kupić pachał, znaleźć kołatki…

***

Gienek wrócił do domu w czwartek po śniadaniu. Ksiądz Piotr pojechał już do katedry na Mszę Krzyżma, więc z Fryderykiem siedzieli sami w kuchni próbując ogarnąć rzeczywistość parafii.

-Próbę z ministrantami zrobiłeś?-Wyliczał Gienek

-Zrobiłem. Maggie niesie kadzidło, Wiktor krzyż, Mateusz i Dawid świece. Wszystko przećwiczyliśmy. Ze trzy razy. Było trochę śmiesznie, bo się okazało, że Paweł jest za mały, , żeby sięgnąć do ucałowania krzyża, więc jego brat podleciał i wziął go na ręce. Było fajnie.

Gienek uśmiechnął się. Paweł był czwarty z braci Nowaków i miał dopiero 5 lat, tak się upierał, że też chce być ministrantem, jak jego bracia i był tak wytrwały w chodzeniu na zbiórki, że w końcu ksiądz Piotr mu pozwolił.

-no dobra, a inne rzeczy zrobione?

-No w sensie, że co?

-No to, co ci napisałem: – kwiaty do Bożego Grobu zamówić, figury odkurzyć, kołatki sprawdzić, czy się nie połamały, paschał przygotować, rylec i gwoździe znaleźć, kadzidło wyczyścić, tekturowe kółka pod świeczki dla ludzi na Wielką Sobotę, no i w ogóle: generalne sprzątanie całego kościoła: alby dla mninistrantów wyprać, baldahim na procesję rezuerkcyjną sprawdzić,

-No, ba! Oczywiscie, że zrobione.- Dałeś mi zadanie do wykonania, zaufałeś mi, no to zrobiłem, co trzeba. No pewnie, że nie było łatwo, bo gry komputerowe ciągnęły mnie co chwila. Ale powiedziałem sobie: Panie Jezu, przecież obiecałem Gienkowi, nie mogę go rozczarować. To proszę, pomóż mi pokonac te pokusy. No i ja tu patrzę, a to raz dwa, wszystko zrobione. A jeszcze jaki zadowolony byłem, bo się wielu fajnych rzeczy nowych nauczyłem.

-No, to ja się bardzo cieszę. – rozpromienił się Gienek.

-A teraz możemy zrobić to całe to, no, jak to się nazywa trydudum, trydentum-Fryderyk próbował sobie przypomnieć.

-Triduum- poprawił go przyjaciel.- I bardzo dobrze, bo najważniejsze, zeby w czasie tego najważniejszego czasu w Kościele skupic się tylko na tym, co najważniejsze: na męce śmierci i Zmartwychwsatniu Jezusa. I przeżyć całe trzy dni na modlitwie, nie zawracając sobie głoby niczym innym.

-no i dlatego wszystko już przygotowałem wcześniej! Dumnie powiedział Freddy

-Taaa, ty przygotowałeś…- rzucił jakby od niechcenia Ksiądz Piotr, który właśnie wszedł do kuchni.


artykuł ukazał się w miesięczniku Nowe Życie (4/2018)

Gienek, Fryderyk i Targowisko

Gienek, Fryderyk i Targowisko

 

– Freddy! Co ty tutaj robisz? – zapytał dumiony Gienek widząc przyjaciela z pełnym portfelem pieniedzy przed głownym ołtarzem w kościele.
– Interesy robię. – odburknął Szop
– Interesy ? W Kościele?
– No co się dziwisz? Normalnie. – Fryderyk był wyraźnie rozdrażniony pytaniami – Ja tu mam taka listę, co Pan Bóg ma mi załatwić. Dużo pieniędzy, fajny samochód, dobre stopnie i żeby wiewiórka się chciała pójść ze mną do kina. To robię interes: jak to wszystko będzie, to dam Panu Bogu trochę pieniędzy. Ja rozumiem, że nie wszystko da się od razu załatwić, ale jestem gotowy wtedy więcej zapłacić. Wiesz, tak jak w necie: za szybką dostawę eksta kasa.
-Freddy! Czy ty szop jesteś czy jakiś turbo łoś?- Gienek złapał się za głowę – Jak ty możesz Pana Boga traktować, jak przekupkę na targowisku?
-No, jak to? Przecież było w Ewangelii, że w świątyni się składało ofiary żeby Pan Bóg ludziom coś załatwił, to myślałem, że tak można. – bronił się Fryderyk.
-No właśnie że nie! – Gienek wyrażnie tracił cierpliwość- Bo Jezus jak przyszedł do świątyni i zobaczył, że tam właśnie robią takie interesy, jak sprzedawanie baranków, gołębi, wymienianie pieniędzy, to wypędził wszystkich krzycząc: nie róbice z domu Ojca Mego targowiska!
-Ale przeciez kiedyś składali ofiary Panu Bogu! – bronił się Freddy.
-No taaak. I w Starym Testamencie jest dużo o tym, ale ofiary w straym testamencie nie były po to, by z Panem Bogiem coś załatwić, tylko były ofiarami za grzechy ludzi lub ofiarami dziękczynnymi, no i te ofiary były tyko zapowiedzią ofiary, jaką Pan Jezus złożył Bogu Ojcu umierając na krzyżu. Więc teraz jedyną ofiarą, jaką składamy, jest Ofiara Eucharystyczna, czyli Msza święta. – Gienek próbował tłumaczyć.
-Aha, Kumam! – Zawołał Szop – to znaczy że żeby z Panem Bogiem jakiś interes zrobić, to trzeba księdzu zapłacić, żeby nam Mszę świętą odprawił i wtedy to Pan Bóg musi się zgodzić, bo przecież Panu Jezusowi nie odmówi, co nie?
-Łapki mi opadają…. – załamał się mnich- No i właśnie że nie!
-No co nie? – zapytał Freddy.
-W tych twoich interesach chodzi o to, żeby było tak, jak ty chcesz. „Ma być tak i tak. I wszyscy, nawet Pan Bóg, mają się podporządkować.” A przecież Pan Jezus uczy nas czegoś zupełnie innego! Przez śmierć na krzyżu powiedział swojemu Ojcu: „patrz, ludzie nie chcą robić tego, co ty mówisz, popełniają grzechy, a ja chcę pełnic Twoją wolę i jestem gotów umrzeć za grzeszników, byle tylko pokazać im, jak bardzo ich kochasz! Moja wola się nie liczy. To jak możesz teraz tą ofiarę, jaką Jezus złożył ze swojego życia, wykorzystywać do swoich „Bądź-Wola-Moja” celów? No tragedia i dramat w ogóle!
-Eee. No to ja już nie wiem…. Po co zatem daje się pieniądze do kościoła? -Freddy podrapał się za uchem.
-To proste przecież. – Gienek zaczął tłumaczyć – Kościół jest naszym współnym domem modlitwy, więc wszyscy musimy się o ten dom troszczyć. Żeby było ciepło, żeby było światło, żeby było ładnie, a nie byle jak, żeby ksiądz miał jak do chorego do szpitala dojechać, a jak z harcerzami na obóz jedzie i Mszę im odprawia, to żeby mógł sobie plecak i buty kupić, żeby jak ktoś jest biedny w parafii, to żeby mu można było pomóc. I tak dalej. Tak jak w rodzinie: jeden troszczy się o drugiego: a w prawdziwej kochającej się rodzinie przecież się nie handluje, tylko sobie pomaga.
Eeee. No tak. – Westchnął Fryderyk – No ale Wiewiórka…
No a Wiewiórka, to wiesz. Oa pracuje w policji i czasem jest bardzo zajęta, dlatego może wygląda na to, ze nie ma czasu umówić się z tobą, ale z tego co mi opowiadała, to….

Gienek, Fryderyk i Popiół

Gienek, Fryderyk i Popiół

Gienka zaniepokoił łomot w piwnicy .

-Co się dzieje? – zawołał zaglądając przez drzwi do kotłowni.

Fryderyk uzbrojony w pogrzebacz, łopatę, miotełkę i wiadro, stał przy otwartym popielniku próbując zebrać popiół rozsypany na podłodze.

-Nie wiedziałem, że żeby zrobić tego Wielkiego Posta to trzeba się aż tyle napracować. – stęknął Szop.

-Jakiego Posta, co ty pleciesz? I co ma Wielki Post do bałaganu, który narobiłeś? – zapytał zaintrygowany mnich

-No bo ksiądz mówił, że trzeba się posypać popiołem żeby przygotować Wielkiego Posta. No to ja właśnie chciałem tego popiołu z pieca, żeby się nim posypać, potem zrobić selfie i wrzucić posta na fejsa. No ciągle jeszcze nie ogarnąłem, jak zrobić tego posta takiego wielkiego, ale może chodzi o to, żeby dużo lajków pod nim było – tłumaczył z przekonaniem.

-Ale ty żartujesz, prawda? -Gienek próbował zachować powagę.

-Całkiem serio! Ksiądz tak mówił, to chyba nie żartował! Jak bum cyk, cyk, że słyszałem! – zarzekał się Fryderyk.

-Po pierwsze: „Wielki Post” pochodzi od „pościć” a nie od posta inetrentowego. -Gienek z trudem powstrzymywał śmiech.- W Wielkim Poście przygotowujemy się do Wielkanocy i trochę się umartwiamy, pamiętając, jak Pan Jezus pościł 40 dni na pustyni, jak wzywał do nawrócenia, no i jak potem cierpiał za nasze grzechy i oddał na nas życie. I dlatego też robimy różne takie rzeczy pokutne.

-Że jakie? – Freddy odłożył narzędzia i słuchał z wyraźnym zaciekawieniem

-Czyli takie, które dla nas samych przede wszystkim są znakiem, że ja chcę się nawracać, czyli zostawiam moje grzechy i chcę żyć tak, jak Pan Bóg chciałby, żebym żył. Na przykład mówisz: „nie mam czasu się modlić”. No to w Wielkim Poście wstawaj 10 minut wcześniej i módl się te 10 minut. Albo obżerałeś się, to teraz w piątek jedz na obiad chleb i wodę. Komuś zrobiłeś przykrość, to teraz idź i go przeproś. No takie przykłady daję, każdy powinien wiedzieć, z czego ma się nawracać i jak ma pokutować za swoje grzechy. Mamy też takie nabożeństwa, które też nam pomagają pokutować i rozmyślać o Panu Jezusie i o tym, jak bardzo nas kocha. Na przykład Droga Krzyżowa i Gorzkie Żale. – Tłumaczył cierpliwie przyjacielowi Gienek

-No kumam. A po drugie? Bo powiedziałeś po pierwsze, a nie powiedziałeś po drugie? No i co z tym popiołem? – zapytał Freddy.

-No to właśnie jest po drugie. – uśmiechnął się zakonnik – posypanie głowy popiołem to jest taki starożytny znak, że ktoś pokutuje za swoje grzechu. I w Środę Popielcową ksiądz posypuje nam głowę popiołem i mówi: nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. No bo właśnie o to w życiu chodzi: odwracać się od zła i iść za Panem Jezusem. I wierzyć, że on nas kocha i chce dla nas jak najlepiej.

-no to ja właśnie mam taki poiół tutaj. Całe wiadro. – próbował przekonywać Fryderyk.

-Ten poiół w kościele to jest zrobiony z palm z zeszłorocznej Niedzieli Palmowej. Czyli ten z naszego pieca się nie nadaje.

-aha… no czyli że bez sensu to co robię? – Fryderyk nie krył rozczarowania

-Nie zupełnie. W końcu piec trzeba było i tak wyczyścić. Tylko nie chodziło o to, by wysypać popiół z popielnika na podłogę.

-No bo mi się jakoś to wiadro wymsknęło….- próbował tłumaczyć się Szop.

-Taaa. Mi się, misie. Misie to w Tartach mieszkają. – zażartował Gienek- Dobra, zamiataj popiół i do śmietnika z nim, a potem szybko pod prysznic, bo jesteś tak brudny, że nawet twoje białe paski są czarne.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Nowe Życie” 2/2018

Gienek, Fryderyk i poświąteczne porządki

Gienek, Fryderyk i poświąteczne porządki

-Święta święta i po świętach…- mruknął Fryderyk pakując bombki do pudełka.
-Znowu marudzisz? -Zdziwił się Gienek- Przecież dopiero co cieszyliśmy się z choinki, prezentów, makowca, kolęd, a przede wszsytkim z Bożego Narodzenia, a ty już w złym humorze?
-No bo choinka się sypie, prezenty już rozpakowane, makowiec zjedzony, a teraz trzeba wszystkie te dekoracje i łańcuchy posprzątać, popakować, wynieść na strych, igły pozamiatać, szopkę poskładać. Masakra jakaś. – Fryderyk był wyraźnie rozdrażniony.
-No, nie przesadzaj. Trochę pracy przy sprzątaniu jeszcze nikomu nie zaszkodziło -próbował uspokoić przyjaciela Gienek – a przecież dużo fajniej jest siedzieć w posprzątanym pokoju niż w nieposprzątanym.
– A to nie mogłoby być tak, żeby święta były dłuższe? A nie że tak tylko na chwilę, parę dni i już koniec?
– No, gdyby Boże Narodzenie było cały rok, to by się szybko znudziło i by się stało takim zwykłym dniem, jak każdy inny. O to właśnie chodzi w świętach, że jak wspominamy jakieś ważne wydarzenie, to ten zwyczajny czas przerywamy świętowaniem.
-No to prawda, ale z czego tu się w styczniu cieszyć? Śniegu nawaliło i trzeba łopatować, odwilż będzie to katar się pojawi. I w ogole plucha…Jest w ogóle jakieś święto w styczniu?
-A mi to się akurat odgarnianie śniegu całkiem podoba.

-no dobra, to tobie może i tak. Ale co tu świętować?
-Aa, poszę bardzo: Trzech króli. Super sprawa. Orszaki, wielbłądy, konie, kolędy, zabawa na całego.
-Trzech króli? To ta historia o tych gościach, co zobaczyli gwiazdę i poszli za nią do żłóbka? – zastanowił się Freddy
-Tak jest! Bardzo fajne święto, co nie? A potem niedziela chrztu Pana Jezusa
-To wtedy jak Maryja przyniosła Pana Jezusa do świątyni?
-Nie. To wtedy, jak Pan Jezus przyszedł nad Jordan do Jana Chrziciela. – skorygował mnich
-aaa! Pamiętam. I się niebo otworzyło i na Pana Jezusa zstąpiła mewa! – przypomniał sobie Fryderyk
– nie mewa, tylko gołębica.
-oj tam oj tam, jaka różnica. Ale trochę pamiętałem, nie jestem osioł.
-No, osłem być nie możesz, bo jesteś Szop Pracz – zaśmiał się Gienek. -Ale jest różnica, bo gołebica to symbol Ducha Świetego. No a potem odezwał się z nieba głos Boga Ojca: to jest mój Syn umiłowany.
-Aaa! To dobrze, bo wtedy wszyscy mogli usłyszeć, że Pan Jezus jest Synem Bożym, prawda?
-No własnie, a to bardzo ważne jest. Bo to podstawa naszej wiary: wierzymy w Boga w Trójcy Świętej. Dlatego zaczynam y kazdą modlitwę: W imię Ojca i Syna i Ducha Świetego. I podczas Chrzu Jezusa w Jordanie objawiła się cała Trójca Święta.
– O ja.. no to czad! To dopiero jest okazja do świętowania – ucieszył się Fryderyk.
– No widzisz? Czyli jest się z czego cieszyć. W poza tym przecież co tydzień, w każdą niedzielę świętujemy, że Pan Jezus Zmartwychwstał. I codzienne możemy się cieszyć z tego, że nas bardoz kocha. więc nie ma się co smucić, ale głowa do góry, co nie?
-No ba! – Fryderyk był rozpromieniony
-No to teraz żeby jutro lepiej świętować Niedzielę chrztu pańskiego pospiesz się z tymi pudełkami, bo nas wiosna z choinką w domu zastanie i będzie obciach.
– no i cała radość na nic – szepnął pod nosem Szop
– co mówiłeś, jęczyduszo?
– a nie nic, tylko tak sobie tam mruczę. Mruczanka taka. Już się biore do roboty – Fryderykl złapał prędko najbiższe pudełko po popędził na strcyh.
-No ale najpierw powkładaj bombki!!!!! – krzyknął za przyjacielem – O, Panie Jezu, co ja znim mam… – westchnął modlitewnie Gienek.

Artykuł ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika Nowe Życie (1/2018)

Gienek, Fryderyk i warta nocna

Gienek, Fryderyk i warta nocna


Fryderyk właśnie póbował odkręcić słoik, gdy usłyszał gwizdek.
-Jeden długi, dwa krótkie…. Doooo – li – na…. -zastanowił się chwilę próbując przypomnieć sobie zasady zapamiętywania alfabetu Morse’a. D jak Drużyna! Wiem!- krzyknął triumfalnie – Drużyna na zbiókrę! – zawołał w stronę Gienka. Razem z przyjacielem rzucili wszystko i pędem pobiegli na plac apelowy.
Po chwili cała drużyna stała na baczność przed masztami flagowymi.
-Drużyno! Ważne ogłoszenie – Zaanonsowała druhna drużynowa Kasisa – Dziś w nocy mamy z sąsiednią drużyną podchody.
-To czad!-ucieszył się Fryderyk-Uwielbiam noc! Szopy to w końcu zwierzęta nocne.
-Będziemy podzieleni na dwa zespoły.-tłumaczyła druhna Kasia.-Jedna grupa skrada się do obozu przeciwnika i próbuje niezauważenie wbić pod masztem kołek z kartką, na której będzie godzina i podpisy. Druga grupa ma strzec naszego obózu, żeby przeciwnikowni nie udało się tego zrobić! Zrozumiano?
Tak jest!-Odkrzyknęły zastępy.
-Ubierz się ciepło.-druhna Kasia z troską popatrzyła na Gienka.-Nie ma co prawda mrozu, ale to jednak zimowisko, a nie letni obóz. Ty idziesz ze mną i zastępem Jastrząb i Wilk i będziemy podchodzić obóz 2. Drużyny Łomiankowskiej.
-Spoko siostra, nie takie rzeczy!-odpowiedział pewnie Gienek.
-Freddy, ty zostajesz z Panterą i Sarną na warcie. Masz swoje ciepłe futerko, ale może weź koc?
-Dobry pomysł! Wezmę ten ze starłorsami. Ten, który Evelyn mi sprezentowała na gwiazdkę w zeszłym roku. – Zaproponował Freddy.
-Bardzo dobrze. – Kasia zaaprobowała decyzję Szopa – Pamiętaj, nie wolno ci zasnąć. Masz czuwać! Chodź po placu apelowym całą wartę, to nie będzie ci się chciało spać. Zmiana warty co godzina.
-Będę czuwał jak nigdy w życiu! – dumnie zapewnił Fryderyk.
                                                                                               * * *
Około pierwszej w nocy obudziło Freddiego szturchanie w bok i cichy głos zastępowej Ani: -Wstawaj, twoja kolej.
-Taak.-szepnął zaspany.
-Masz latarkę i gwizdek. Obudź nas, jakby co. Ty patrolujesz plac apelowy, Krysia jest przy bramie, a Zosia przy baraku. Obudź Marysię za godzinę. – Ania zniknęła w ciemności
-Wiem przecież–burknął wyraznie rozdrażniony-Co oni tacy wszyscy zatroskani. Nie pierwszyzna mi przecież!
Szop spacerował miarowo po placu apelowym. Entuzjazm powoli słabł, łapki marzły, głowa ciążyła.
-Takie chodzenie w kółko nie ma sensu. Męczące jest. W sumie nic się nie stanie, jak siądę na chwilę. Będę miał oko na wszystko. Przecież nie zasnę.
Zawinął się w koc i przycupnął pod masztem. Nad jego głową delikatny powiew wiatru łagodnie kołysał flagami. To w lewo, to w prawo. To w lewo, to w prawo….
-Co to jest?!-krzyk druhny Kasi wyrwał Fryderyka ze snu.
Rozejrzał się. Słońce właśnie wyłaniało się zza horyzontu. Wszyscy stali nad nim patrząc z niedowierzaniem na wbity tuż przez nosem Fryderyka…kołek z kartką:„01:13 Beata, Jagoda. 2 Łomianki”
-Ale wtopa.-Jęknął Fryderyk.
-Zasnąłeś.-Gienek spojrzał na przyjaciela z wyrzutem
-No, Ameryki nie odkryłeś–próbował się tłumaczyć Szop.
-Całe 13 minut po tym, jak cię Ania tu zostawiła. Gratulacje!-brązowe oczy Kasi płonęły ogniem.
-no wstyd mi! Przepraszam!-wił się Fryderyk- Nie będę się tłumaczył, po prostu głupio zrobiłem, nie posłuchałem cię, no i usiadłem i…..
-No cóż. Nauczka na przyszłość. – Westchnęła drużynowa – Jakoś musisz wynagrodzić to tym, którzy bardzo się starali, by wygrać grę.
-czyli znowu ja zbieram chrust na ognisko?-westchnął Fryderyk.
-Czytasz w moich myślach–rzekła z szelmowskim uśmiechem.
–To ja mu pomogę-zadeklarował się Gienek.
Robota była prosta, bo suchych patyków było pełno. Chodzili przez chwilę w milczeniu zgarniając chrust na jedno miejsce niedaleko paleniska.
-Głupio, co nie?-odezwał się wreszcie Fryderyk
-No Głupio. Byliśmy bardzo blisko tego, by wbić nasze kołki w ich obozie, ale ciągle ktoś tam chodził i nie daliśmy rady. Nawet chciałem się próbować czołgać przykryty liśćmi, ale Kasia powiedziała, że i tak mnie widać, więc zrezygnowałem. No cóż. Ważne żeby z tego wyciągnąć wnioski.-odparł Gienek-Przypomniałem sobie, że na początku Adwentu była ewangelia o tym, żeby czuwać. Ty przegapiłeś przyjście zwiadowców, a Ewangelia mówi o tym, by nie przegapić przyjścia Pana Jezusa. To dużo ważniejsze. Niedługo Boże Narodzenie i dobrze by nie przegapić tego.
-a jak się przygotować? – zapytał Fryderyl
-Modlić się więcej, iść na rekolekce, zrobić dobrą spowiedź. Żadne tam ekstrema. Zwyczajnie. Codziennie. Bo przecież Pan Jezus przychodzi do nas codziennie i codziennie mamy być gotowi na spotkanie z Tym, który nas kocha, prawda?
-no ba!- zgodził się Fryderyk.


drukowana wersja artykułu ukazała się w grudniowym numerze Miesięcznika Archidiecezji Wrocławskiej „Nowe Życie”.